Pamiętnik pisany ku pamięci, aby zatrzymać te wszystkie piękne chwile, o których wspomnienia tak szybko uciekają...
środa, 14 maja 2014
Nasze karmienie piersią cz. 1
Temat trudny dla mnie. Bo wyobrażałam sobie, że to wszystko będzie wyglądać tak jak na reklamie. Ja będę świeża i wypoczęta i będę trzymać w ramionach rumiane niemowlę. Będziemy sobie zaglądać głęboko w oczy, uśmiechać się do siebie i nawiązywać kontakt... Nie chcę tutaj rozwiewać marzeń tych przyszłych mam, które mają nadzieję na takie doświadczenia. Być może w waszym przypadku tak będzie. U nas zaczęło się obiecująco. Już na sali porodowej położne pomogły mi przystawić Małą do piersi, pięknie zassała, wyglądało to obiecująco. Kolejna doba to była totalna porażka, mała ulewała wodami płodowymi, charczało jej w drogach oddechowych. Nie była zbyt chętna do jedzenia, ale pracowicie ją przystawiałam, mając nadzieję, że załapie o co chodzi. Następnego dnia po porodzie ku mojemu zdumieniu udało nam się porozumieć. Gdy Malutka złapała sutek, nie chciała go puścić. Ssała i ssała i ssała. W piersiach mało co było, sutki bolały, więc położne przyniosły mi malutką buteleczkę mleka modyfikowanego. Dałam małej 10 ml i mogłam odpocząć. Kolejne dni wyglądały bardzo podobnie, mała ssała często i długo. Gdy w piersiach już nic nie było, dawałam jej 5-10 ml mm. Ostatni raz musiałam to zrobić w pierwszą noc po powrocie do domu, później laktacja się rozkręciła i Mała się najadała. Pierwsze 6 tygodni szło nam całkiem dobrze. Pokarmu miałam sporo, ale bez jakiś szalonych nawałów, Mała ładnie jadła, wszystko szło płynnie i harmonijnie. Cieszyłam się jak głupia, bo bardzo liczyłam na to, że uda mi się karmić piersią przynajmniej do wiosny. W 7 tygodniu życia przy wieczornym karmieniu zaczęły się problemy. Córa zaczynała łapczywie ssać, by po kilku łykach wybuchać płaczem. I tak raz za razem. Nie wiedziałam co się dzieje. Po konsultacji z pediatrą ustaliłyśmy, że to pewnie bóle brzuszka kolkowe. Zaczęłam podawać te wszystkie kropelki z symetikonem (Bobotic, Espumisan itp), nie było poprawy. Delicol też nie przyniósł ulgi. Jedyne co pomagało to suszenie brzuszka suszarką w trakcie karmienia. Doszło do tego, że leżąc karmiłam małą, a wolną ręką trzymałam suszarkę i suszyłam jej brzuszek... Tak sobie myślałam, że skoro to kolka to przejdzie gdy układ pokarmowy dojrzeje. Wszyscy mówili: "wytrzymaj do 4 miesiąca, będzie lepiej". Więc zaciskałam zęby i karmiłam dalej. W 9 tygodniu tygodniu życia zauważyłam w kupie śluz i smużki krwi. Byłam przerażona. Od razu zadzwoniłam do pediatry. Padła diagnoza: nietolerancja białek mleka krowiego, proszę przejść na bebilon pepti lub nutramigen. Poszliśmy do drugiego i znów usłyszałam to samo. Pojawił się we mnie jakiś taki sprzeciw, bo wszędzie trąbią jak to karmienie naturalne jest najlepsze dla zdrowia maluszka, a tu od razu mam się poddać? Postanowiłam walczyć o to, żeby jednak karmić piersią. Bo co innego jakbym nie mogła karmić z przyczyn zewnętrznych, np gdybym miała mało pokarmu, ale ciężko mi było zrezygnować tak przy pełnych piersiach. Przeszłam na restrykcyjną dietę bez mleka krowiego i nabiału (nawet w ilościach śladowych), bez wołowiny i jajek. W życiu nie przypuszczałam, że we wszystkim są śladowe ilości mleka. na początku to był koszmar. Nie wiedziałam co mogę jeść, nie miałam czasu gotować wyszukanych potraw, więc najczęściej jadłam gotowaną marchewkę z gotowanym indykiem i gotowanymi ziemniaczkami, zamiennie z ryżem. Z czasem nauczyłam sobie radzić, piekłam ciasto bezmleczne, ciasteczka owsiane bez mleka i jajek. Naprawdę dało się żyć, przyzwyczaiłam się nawet. Ciężko było jedynie w wigilię, bo chociaż mama mi zrobiła pierogi z kaszą gryczaną i ziemniakami, to mimo wszystko nie było to samo... Plus jest taki, że krew się już nie pojawiła. Natomiast śluz w kupie był przez cały czas. Około 12 tygodnia życia mała zaczęła mi jeść z piersi około 2-3 minuty i więcej nie chciała. Odwracała głowę, jak gdyby już się najadła, drugiej też nie chciała. Szukałam przyczyny wszędzie. Odwiedziłam nawet poradnię laktacyjną, żeby się dowiedzieć, czy dobrze przystawiam Małą do piersi. Położne twierdziły, że przyczyną problemów jest zbyt szybki wypływ pokarmu. Zaleciły karmienie "pod górkę". Ale chyba nie znały mojej córy, która ani myślała się na to godzić. Protestowała głośno i długo. Nawet jak się udało ją przystawić to i tak nie dawało to żadnych efektów, jadła dalej krótko, więc po jakimś czasie dałam jej i sobie spokój. Jednocześnie zauważyłam, że przez sen je spokojnie i długo tzn około 15 minut. Problem zaczął się nasilać. W 15 tygodniu piersi nie chciała w ogóle, tylko przez sen jadła. Wymusiłam na naszej lekarce skierowanie do alergologa i do poradni gastrologicznej. Udało nam się załatwić w miarę szybkie terminy. Alergolog wyśpiewał ta samą formułkę, co wszyscy lekarze, bleble niedojrzałe jelita, jest za mała, żeby coś stwierdzić, żeby coś leczyć. Proszę przyjść jak skończy rok a objawy będą się utrzymywać. Beznadzieja. Do gastrologa mieliśmy termin za miesiąc. (Zresztą później zaliczyliśmy tą wizytę. Dowiedziałam się tylko, że mam dziecko jak z reklamy i się czepiam). Stwierdziłam, że musimy iść wcześniej, prywatnie. Znajomi polecili nam dr. J. Zaraz po Nowym Roku umówiłam się i pojechałam jeszcze tego samego dnia. To była pierwsza LEKARKA, która nie potraktowała nas z góry, która postanowiła się wysilić na znalezienie przyczyny. Stwierdziła, że Mała ma refluks (kilkukrotnie podczas wizyty wydała z siebie charakterystyczny dla lekarki odgłos) i zleciła leczenie przeciwrefluksowe. Dostaliśmy inhibitor pompy protonowej Helicid. Po kilku dniach Mała ewidentnie odczuła ulgę. Już tak nie płakała wieczorami. Ale zniszczenia już się dokonały. Tak się przyzwyczaiła do jedzenia przez sen, że na jawie nie chciała ssać piersi :( A ja miałam już dość czatowania aż zaśnie i przenoszenia jej na śpiocha do naszego łózka i karmienia przez sen, po cichutku żeby tylko się nie obudziła. Więc gdy skończyła 5 miesięcy, powiedziałam dość. Przestałam ją karmić przez sen w dzień, tylko w nocy jeszcze jadła z piersi. W dzień natomiast odciągałam mleko laktatorem. Na początku 4 razy dziennie, później 3. Po skończeniu przez córę 6 miesiąca zmniejszyłam ilość odciagań do 2, a gdy miała 7 miesięcy do 1. Na laktator nie mogłam już patrzeć... więc postanowiłam, że z końcem 8 miesiąca przestanę odciągać zupełnie, a mała przejdzie na mm. Nie było łatwo, nasze przejścia opiszę w innym poście, bo ten jest i tak już przydługawy ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Podziwiam twoją wytrwałość i walkę jaką stoczyłaś, żeby karmić piersią. Długo wytrzymałaś, ja się poddałam na samym początku, gdy okazał się, ze Syn ma kolki i nie chciał jeść z piersi.. Możesz być z siebie dumna ;)
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię. Ja nie miałam tak ciężko, ale lekko też nie było nie powiem. U nas też pojawiała się krew i śluz w kupce, ale wystarczyło, że odstawiłam surowe mleko krowie, przegotowane nie wywoływało takiego efektu.
OdpowiedzUsuńNo to cieszę się, że u was obyło się bez rygorystycznej diety. Ja teraz korzystam i jem na co mam ochotę :) nie powiem, jest to duuuuża ulga :)
OdpowiedzUsuń