Nie były one łatwe, nie wszytsko wyglądało tak jak na filmach. Co tu dużo mówić połóg to kosmos jakiś. Po porodzie endorfiny spowodowały, że było mi wszystko jedno. Jedyne co się liczyło to ta malutka istotka leżąca w moich ramionach. Nie myślałam o bólu, o nagości, o wstydzie :) Gdy zabrali małą do mycia, postanowili mnie także umyć i przetransportować z łóżka porodowego na moje łózko na sali poporodowej. Pamiętam jak położna zbliżyła się z wielką butlą przeźroczystego płynu, a ja sobie ubździłam, że to spirytus i że będzie mnie polewać po ten ranie na podwoziu ;) pewnie pomyślała, że jestem szalona jak panikowałam, że będzie szczypać. Okazało się że to woda utleniona ;) gdy doprowadzili nie do porządku, założyli podkład i majty siateczkowe, położna poprosiła mnie żebym przeszła na salę. Wydawało mi się, że to żaden problem. Nic bardziej mylnego! Nie byłam w stanie utrzymać się na nogach. Wysiłek plus spadek ciśnienia, które w normalnych warunkach oscyluje u mnie około wartości 90/50, spowodowały, że robiło mi się ciemno przed oczami przy każdej próbie pionizacji. Dopiero za którymś podejściem udało mi się przewlec na wózek inwalidzki. Dostałam zalecenie żeby za jakieś 2 godzinki pójść pod prysznic się opłukać. Leżałam na łóżku, wszedł mój Mąż, a w łóżeczku szpitalnym na kółkach jechała moja Gwiazda. Oczywiście musieli zaraz się wrócić i przebrać, ponieważ mała ulała wodami płodowymi. W ogóle pełno ich miała w drogach oddechowych, przez co charczało jej w małych płuckach i leżała parę godzin u położnych z główką niżej, na brzuszku, żeby się tego pozbyć.
Po dwóch godzinach zgodnie z zaleceniem próbowałam się podnieść pod prysznic ale nie byłam w stanie, bo robiło mi się ciemno przed oczami. Udało mi się dopiero po ok.4 godzinach. Stałam pod prysznicem, Mąż polewał mnie wodą i namydlał a ja się modliłam żeby już skończył bo tak mi się kręciło w głowie że myślałam, że padnę. Poza ogólną słabością jeszcze nie czułam bólu. Dopiero wieczorem, gdy emocje trochę opadły, poczułam się jakby mnie potrącił samochód. Bolało mnie wszystko,a przecież rodziłam tylko 3 godziny. Tego samego dnia rodziła dziewczyna, która męczyła się koło 20 godzin. Ona nawet w dniu wypisu ledwo stała. Ja już na drugi dzień mogłam sama iść pod prysznic i nawet umyłam włosy. Wielką zaletą szpitala gdzie rodziłam był fakt, że na pierwszą noc zabrali malutką, żebym mogła odpocząć. Było to jak zbawienie. Spałam od 23 do 6 rano jak kamień..
Po dwóch dniach mieliśmy wyjść ze szpitala. Okazało się jednak, że malutka ma szmery na serduszku. Boże już w myślach widziałam najczarniejsze scenariusze, wyobrażałam sobie Bóg wie jakie wady serca... okazało się na szczęście, że Kluskowe serduszko potrzebowało jeszcze 1 dnia, żeby do końca zamknąć przewód tętniczy Botalla. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Z badaniem słuchu też był problem bo Mała wyjątkowo się przy nim wkurzała. Ale okazało się, że cała i zdrowa Kluska z rodzinką wyszła ze szpitala w 3 dobie życia :)
Jeszcze kilka słów o karmieniu. Pierwszego dnia mała ulewała wodami płodowymi. Poza ładnym dossaniem się na sali porodowej, później nie była specjalnie zainteresowana cyckiem. Jednak próbowałam cały czas, położne bardzo aktywnie pomagały za co jestem im wdzięczna. Tak naprawdę Cyckiem mała zainteresowała się na drugi dzień i od wtedy nie chciała się z nim w ogóle rozstać. Z piersi leciała siara, a nie mleko, więc żeby dać chwilę odpocząć obolałym brodawkom, gdy piersi były puste, położne radziły dać 10-15ml mleka modyfikowanego. Poza tym dostawiać, dostawiać, dostawiać. Postępowanie było widocznie słuszne, bo tak naprawdę w domu jeszcze pierwszej nocy musiałam dać małej 10 ml mleka modyfikowanego, później już zaczęła się mała najadać mlekiem z piersi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz