Pamiętnik pisany ku pamięci, aby zatrzymać te wszystkie piękne chwile, o których wspomnienia tak szybko uciekają...
sobota, 26 kwietnia 2014
Nie wiedziałam, że można tak kochać!
Tak jak pisałam po wyjściu ze szpitala w 36 tygodniu byłam pewna, że
lada chwila urodzę. Jak oszalała latałam i prałam wszystkie koszule
nocne, dopakowywałam torbę, siedziałam jak na szpilkach. Jednak minął
dzień, dwa, później kolejne kilka i zrozumiałam, że może nie pójść tak
szybko. W 37 tygodniu ciąży na wizycie okazało się, że nic się w sprawie
mojego rodzenia nie zmieniło, więc chodziłam sobie tylko na KTG dwa
razy w tygodniu i czekałam. Czasem trafiał się jakiś skurcz ale nic
wartego uwagi się nie działo. W 39 tygodniu na wizycie lekarz stwierdził
1 cm rozwarcia więc przebierałam nogami z niecierpliwością myśląc że to
już tuż tuż. W 40 tygodniu na kolejnej wizycie piątkowej okazało się,
że rozwarcie jest na 2 cm. Jednak dalej nic się nie działo.
Postanowiliśmy wypróbować większość znanych sposobów na wykurzenie
małego lokatora na zewnątrz. Odbywaliśmy naprawdę długie spacery,
latałam po schodach, masowałam piersi, kicaliśmy w łóżku, ale Kluska
była uparta. Nazajutrz po wizycie u lekarza, w sobotę wybraliśmy się do
Tyńca na naprawdę długaśny spacer, później na siłowni pospacerowałam
jeszcze 5 km na bieżni i dalej nic!!. W niedzielę zgodnie z umową
wybrałam się na KTG do szpitala, bo wiedziałam że mój lekarz ma dyżur.
Pojechaliśmy na luzie, nic mi się nie działo, skurczy zero, więc nie
zabraliśmy walizki nawet. A tu niespodzianka!! Na KTG wyszły skurcze
których nie czułam, badanie wykazało 3 cm rozwarcia, więc lekarz
stwierdził, że prawdopodobnie lada chwila zacznę rodzić i poda mi
polstygminę, żeby to "rozhulać". Więc wioooo do domu po walizkę no i
spowrotem do szpitala na porodówkę. Polstygminę podali a tu ciszaaaaa,
skurcze jakieś takie niewyczuwalne i nic się nie dzieje. Tylko tyle, że
rozwarcie powiększyło się do 4 cm. Zakwaterowali mnie więc w sali gdzie
już była dziewczyna z dzieckiem, Męża odesłałam do domu i poszłam spać.
Nastał poniedziałek, przyszedł ordynator i stwierdził, że skoro
problemem jest brak skurczów to podadzą mi oksytocynę. Było mi już
wszystko jedno, żeby tylko coś się zaczęło dziać więc zgodziłam się.
Kroplówka sobie kapała, skurcze były bylejakie, mniej więcej takie jak
podczas okresu. Rozwarcie się powiększyło do 6 cm. Ale jak tylko
skończyła się kroplówka, wszystko ustało. Wróciłam więc na moje łózko
nadal bez mojej Małej Pyzuni. Rano o 6 obudziła mnie położna na KTG.
Zainstalowała sprzęt i poszła a ja nagle poczułam, że jakoś tak mi mokro
pod tyłkiem. Na początku myślałam, że się spociłam podczas snu (jeszcze
byłam zaspana), jednak okazało się, że odeszły mi wody. Nareszcie!! Koł
9.15 podali mi oksytocynę bo nie miałam skurczów. W kilka minut
pojawiły się regularne skurcze, które szybko się nasilały. Gdy o 9.40
przyszedł obchód zwijałam się już z bólu, lekarze z uśmiechem powiedzieli, że to dobrze i tak ma być. Ciekawe ilu z nich wytrzymałoby ten ból swoją drogą ;) mój lekarz prowadzący także był tego dnia w pracy, więc zaglądał do mnie co chwilę. Okazało się, że jednocześnie ze mną rodzą jeszcze dwie dziewczyny. Przenieśli mnie na porodówkę. Przyszła położna zapytać czy chcę znieczulenie zewnątrzoponowe. Skurcze były bardzo bolesne ale pomyślałam, że dam radę. Jednak gdy powiedziała mi, że obydwie dziewczyny wzięły znieczulenie, stwierdziłam że nie będę chojrakować i też się skusiłam. To była dobra decyzja!! Gdy rozwarcie doszło do 8 cm ból był już trudny do zniesienia. Po kolejnym skurczu coś mi "chrupnęło" w podwoziu i stały się dwie rzeczy: ból był już nie do zniesienia i zrobiło mi się pełne rozwarcie. Wtedy dostałam znieczulenie. Było ono o tyle wybawieniem, że łatwiej przetrwałam okres gdy jeszcze nie mogłam przeć a skurcze były już parte. Po dwóch kolejnych skurczach Pyza mogła już wyjść na świat. Najpierw wyskoczyła głowa, to było takie surrealistyczne... Jeszcze jeden wysiłek iiiii.... "Sika! Zobaczcie sika!" to były pierwsze słowa lekarza, który wyjmował małą ;) położyli mi ją na piersiach, była śliska, cieplutka i mokra. Miała tak dużo włosów i była taka śliczna! Mąż przeciął pępowinę:) dzielny facet! Ktoś osłuchał małą na mojej piersi i tak sobie leżałyśmy jakiś czas. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Czas nie istniał. W międzyczasie wyszło łożysko, położna zaczęła szyć nacięcie (auuuu to bolało :/) Mała pięknie dossała się do cyca. Nie mogłam się napatrzeć na te malutkie rączki i nóżki. Ona co chwilę otwierała oczy i przyglądała mi się ciekawsko. A Tata robił zdjęcie za zdjęciem, zajął się też poinformowaniem wszystkich, że już po wszystkim!! :) Po jakimś czasie zabrali malutką na pomiary i kąpiel. Tata poszedł razem z nią pilnować córuni.Okazało się, że waży 3270g i ma 56 cm i jest idealna. Przywieźli ją już wykąpaną z burzą ciemnych włosów wyczesanych na jeża. Była taka śliczna, mogłam na nią patrzeć bez końca. Gdy teraz oglądam zdjęcia widzę, że miała spuchnięte oczka, była też czerwona jak buraczek, ale dla mnie była najpiękniejsza na świecie, zresztą dalej jest! Nie wiedziałam że można tak kochać, poznałam tego dnia nowy rodzaj miłości, bezwarunkowej, nieograniczonej, instynktownej...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz