środa, 30 lipca 2014

Dobre rady od obcych

Mieszkamy na sporym osiedlu z lat 70 ubiegłego wieku w Krakowie. Sporo tu mieszkańców sędziwego wieku, co najczęściej jest dobrodziejstwem (pomocni sąsiedzi), ale bywa też przekleństwem. Fajne jest to, że idąc na spacer zatrzymujemy się przy każdej niemalże ławce, na której siedzą seniorzy. Bo Mała ich zaczepia, a oni ją. I niemal zawsze jest miło, sympatycznie. Ale zdarzają się wyjątki.

Czego nie lubię?
- gdy ktoś próbuje całować moje dziecko po rączkach lub nóżkach (!!!) Tak! Nie żartuję, zdarzyło nam się kilka razy. Do tego, że ktoś daje "cześć" mojemu dziecku już się przyzwyczaiłam, ale całusy uważam za zbytnią poufałość!
- gdy ktoś próbuje za wszelką cenę wziąć moje dziecko na ręce. Ostatnio jedna Pani bez pytania zabrała się za wyciąganie Małej z wózka (!), oczywiście bez pytania o zgodę. Córa lubi ludzi i zasadniczo się ich nie boi, jednakże nie znaczy to, że lubi iść do kogoś obcego na ręce po 10 sekundach rozmowy.
- gdy ktoś niemalże wsadza swojego psa mojemu dziecku do wózka. Mała uwielbia psy do tego stopnia, że gdy widzi jakiegoś to piszczy z uciechy. Nie każdemu psu takie piski odpowiadają, niejeden ucieka w popłochu ;) Jeśli widzę, że właściciel i pies nie mają ochoty na bliższe zapoznanie, to nie nalegam i tego samego oczekuję z drugiej strony. Absolutnie nie bronię Małej kontaktów ze zwierzętami, wręcz zawsze ją zachęcam, żeby pogłaskała pieska, pokazuję jej, gdy tylko jakiegoś dojrzę. Niedawno jedna właścicielka czworonoga na widok radości Córy, złapała swojego niezbyt czystego i niezbyt ładnie pachnącego psa, który ewidentnie nie miał na to ochoty i zaczęła go prawie wkładać do wózka mojego dziecka. Musiałam interweniować, bo mało brakowało a pies ze strachu podrapałby mi Małą pazurami, a kto wie co jeszcze, bo był naprawdę przestraszony. Niektórzy nie mają wyobraźni :/
- gdy ktoś za wszelką cenę daje mi "dobre rady". I ta właśnie okoliczność zainspirowała dzisiejszy wpis. Ja rozumiem, gdyby mojemu dziecku działa się krzywda, to usprawiedliwiałoby interwencję. Ale dzisiaj dostałam dosłownie opieprz od starszej Pani, która uznała, że mojemu dziecku niezbędna jest czapka. Nieważne, że jest 35 stopni w cieniu, a my nie wyściubiamy nosa na słońce, bo idzie zdechnąć nawet pod osłoną drzew. Nieważne, że nie było ani grama wiatru, a duchota była taka, że powietrze można było kroić. Dziecko ma mieć czapkę i już. Zagotowało się we mnie, bo ton jakim Pani wypowiedziała swoją "dobrą radę" był taki, jakbym co najmniej katowała dziecko. Odpowiedziałam miłej Pani, że jeśli sama założy czapkę, to i ja to rozważę. Jej mina była bezcenna. Nie wiem, co każe przypuszczać takim ludziom, że ktoś ma ochotę słuchać ich przemyśleń. Nie zdarzyło nam się to pierwszy raz, ale pierwszy raz postanowiłam powiedzieć "dość". (jakieś dwa tygodnie temu w podobny upał, inna Pani sugerowała mi, że Córa z gołymi stopami na pewno się zaziębi:/)
- gdy ktoś nazywa moje dziecko "słodkim grubaskiem". Pomijając to, że moje dziecko nie jest grube, bo mając prawie 11 miesięcy waży trochę ponad 9.5 kg, uważam, że słowo "grubasek" nie jest ani słodkie, ani urocze, ani milutkie. Jest obraźliwe zarówno dla dziecka, jak i dorosłego.

No dobra wylałam swoje żale, idę się zrelaksować :)

wtorek, 29 lipca 2014

przekłuwać czy nie?

Zastanawiam się czy przekłuć Małej uszy. Dostrzegam zalety i wady takiego wczesnego zakładania kolczyków, dlatego ciągle się waham.

Wady:
- najbardziej boję się, że Mała zahaczy o kolczyk i uszkodzi uszko,
- przeraża mnie też wizja zjedzenia lub co gorsza włożenia w jakiś otwór ciała małego elementu kolczyka,
- ból przy przekłuwaniu praktycznie nie jest brany pod uwagę, bo można dziś temu skutecznie przeciwdziałać
- ryzyko zakażenia przy prawidłowym postępowaniu jest właściwie bliskie zeru

Zalety:
- wizualne - to oczywiste,
- Mała przyzwyczaiłaby się do nich póki jest malutka,
- brak stresu związanego z przekłuciem


Skłaniałam się ku przekłuciu, ale na stronach niektórych przedszkoli jest napisane, że dzieci nie mogą mieć kolczyków. No i nie wiem czy to jest standardowa praktyka, czy po prostu trafiłam na takie placówki?

poniedziałek, 28 lipca 2014

Nie!

"Nie!" - to jest ostatnio ulubione słowo mojej córki. Zadziwiające, jak często to powtarza. Czasem wychodzą z tego śmieszne sytuacje. Ostatnio Mała pojechała wózkiem z Mężem do stoiska warzywnego. Była kolejka więc stali i czekali. W pewnym momencie Sprzedawczyni pyta jakiegoś Pana: "dać Panu siateczkę?", na co Mała krzyczy "Nie!". Wszyscy się się śmiali w sklepie. Wracając, Tata z Córą usiedli na ławeczce, koło kwiatków, gdzie zaczepiła Małą starsza Pani "o jaka śliczna dziewczynka, taka piękna, jak te kwiatuszki. Podobają Ci się te kwiatuszki?", Mała na to oczywiście "Nie!". Pani zrzedła mina. Kilka dni temu Mąż pyta mnie: " będzie jutro padać?", a ona na to "Nie!" (pogodynka się znalazła). No i tak w kółko, :) wesoło z nią mamy. Całkiem swobodnie już kursuje na nóżkach wzdłuż mebli, często trzyma się tylko jedną ręką gdy stoi, a gdy opiera się tyłem np o kanapę to w ogóle się nie trzyma, tylko podskakuje. Gdy poproszę ją żeby zrobiła "tuli tuli" to przytula się, na "buzi buzi" daje buziaka. Przeważnie z otwartą buzią, językiem i ząbkami gratis, więc to takie mokre buzi :) Ale czasem udaje jej się przy tym cmoknąć. Taka przytulańska i słodziuchna się zrobiła, że bym ją schrupała. Cmoka, klaszcze, robi "papa" na zawołanie. Ostatnio lubi wkładać jedne rzeczy w drugie. Np piłkę do wiaderka, kulki do basenu. Podczas jedzenia zawsze trzyma coś w rączkach (cokolwiek) i jak przez chwilę się zagapię to wrzuca mi to coś do miski z jedzeniem :) Niedawno odkryła, że można majstrować przy zegarku w piekarniku. Udało jej się go przestawić, przez co mój Mąż prawie się do pracy spóźnił. A dodatkowo ustawiła budzik na 4.45 rano, więc miałam pobudkę i szybki sprint do kuchni, żeby wyłączyć zanim obudzi się najmniejszy majsterkowicz. Na szczęście znalazłam już w instrukcji jak zablokować wyświetlacz tak, żeby nie mogła już nic nabroić.

Weekend minął nam niepostrzeżenie, w sobotę odwiedziliśmy teściów i mojego trzyletniego chrześniaka. Dzieciaki całkiem ładnie się bawiły, skakały razem po łóżku i wygłupiały się aż do wyczerpania bateryjek w tyłkach ;) A w niedzielę odwiedzili nas moi rodzice, także wnusia była znów w centrum uwagi, w swoim żywiole. Nic, tylko wyciągała ręce, a to do dziadzia, a to do babci.

Niestety ostatnie dni nie przyniosły poprawy ze spaniem i zasypianiem. Dziś już mi się chciało płakać, bo Mała obudziła się o 4 i stojąc w swoim łóżeczku ćwierkała do mnie jak skowronek. Wypiła butlę, ale musiałam jeszcze pół godziny ją lulać, żeby usnęła. A i tak o 6 była kolejna pobudka, tym razem już na dobre :/ w dzień zasypiała w wózku podczas jazdy więc jeszcze jakoś to było, ale wieczorem znów cyrk. Ponad godzinę usypiałam ją. W łóżku ze mną nie pasowało jej, na rękach też źle, w swoim łóżeczku też nieszczęście. Nie działało nic, ani głaskanie bo główce, ani po pleckach, ani szyszanie, ani huśtanie. W końcu już mnie wyprowadziła z równowagi i musiałam na chwilkę wyjść, żeby wziąć kilka głębokich oddechów. Dopiero wtedy się zaczęło: ryk na sto dwa... w końcu umordowana zasnęła, ale szczerze to nie wiem kto kogo bardziej zmęczył. Niech coś się zmieni bo oszaleję!

czwartek, 24 lipca 2014

znów o zasypianiu :(

Niestety temat nadal żywy i aktualny. Problemy gonią problemy i problemami poganiają. Coś nam się nie może unormować ta sprawa zasypiania. Gwiazda strajkuje. W dzień, gdy przychodzi pora spania jest marudna tak, że już wytrzymać nie można, zabieram ją do łóżeczka. Tam wariuje, skacze, wstaje, płacze, potem zaczyna się naprawdę wkurzać, wiercić, a spać nie chce. Na oczy już nie widzi a marudzi i płacze, ale nie zamknie oczu i nie pójdzie spać. Gdy stoję nad nią to nie zaśnie, jak wyjdę to już w ogóle staje na baczność w ciągu sekundy i wyje wniebogłosy. Jedyna rada to wziąć ją na ręce i ululać i dopiero odłożyć do łóżeczka. Wiem że tak nie powinno być, wiem że to niepedagogiczne ale już nie wiem co robić. Próbowałam przeczekać, ale kończyło się to taką rozpaczą, że nie mogliśmy się uspokoić, próbowałam głaskania, poklepywania, "szyszania", kładzenia się z nią na łóżku. Nic nie działa. Trwa to już chwilę, kurcze sama nie wiem co robić, chciałabym żeby Mała nauczyła się ładnie zasypiać w łóżeczku dla własnego i naszego zdrowia psychicznego, bo te płacze, napady histerii i krzyku nikomu nie służą. Wieczorem też problem. Bo tulę, kołyszę, przytulam, jak już oczy są małe to odkładam do łóżeczka i zaczyna się wiercenie, drapanie po uszach, wkładanie rąk do buzi, tarcie oczu, szczypanie się po nogach, rękach, ciągnięcie się za włosy. A to wszystko żeby przypadkiem nie zasnąć. Młoda kręci się na wszystkie strony, turla z brzucha na plecy i odwrotnie, z lewego boku na prawy i z powrotem. I tak w kółko. Wyjść nie mogę, bo jest afera. A jak stoję nad nią to po chwili próbuje wstawać, śmieje się do mnie. Co się z nią dzieje? Noce są różne. Czasem jest tak, że mamy nieprzerwany sen do 5.30, jemy butlę, po czym śpimy jeszcze do 7. To jest noc idealna, która nie zdarza się często. W gorszych przypadkach, mamy pobudkę o 2 (!) na butlę, a później o 4-5 pobudka jest już na dobre bo przecież dzień wstał a razem z nim moja Mała. Czasem brakuje mi już cierpliwości. Bardzo kocham moją Córeczkę, naprawdę jest moim Szczęściem i radością, ale nie będę ukrywać, że macierzyństwo to nie tylko słońce, czasem są też chmury i deszcz. A najgorsze dla mnie to niewyspanie. Marzę o przespanej całej nocy, potrzebuję jej bardzo bardzo. Mąż dużo pracuje i sam też jest zmęczony i ledwo na oczy widzi po takich atrakcjach nocnych. Ciekawa jestem kiedy da nam żyć ten nasz nocny marek :/

piątek, 18 lipca 2014

Nasze wyprawkowe hity i kity z perspektywy czasu

Chyba każda przyszła mama robi listę wyprawkową. I niezależnie od tego jak bardzo racjonalnie i zdroworozsądkowo do tego podchodzi, zawsze okazuje się później, że coś się nie przydało, a czegoś brakuje. Nie inaczej było u nas. Pamiętam jak w ciąży siedziałam i grzebałam w internecie w poszukiwaniu takiej listy, jak uzupełniałam ją w oparciu o opinie innych mam i wykreślałam moim zdaniem niepotrzebne rzeczy. Swoją drogą to, co ja mogłam uznać za zbędne, inna mama może uznać za "must have". Pierwsze miesiące z naszą Córą zweryfikowały trochę moją listę wyprawkową. Muszę powiedzieć, że rzeczy, które okazały się niepotrzebne były raczej pierdółkami, więc skupię się na tych które były strzałem w dziesiątkę.

Oto rzeczy, które bardzo nam się przydały:
1. Leżaczek bujaczek 3 w 1 Fisher Price - dlaczego jestem za? Ze względu na jego uniwersalność. Można w nim położyć bardzo malutkie dziecko z racji tego, że można go rozłożyć właściwie na płasko. Niby jego rozpiętość kilogramowa jest do 18 kg i można zrobić z niego krzesełko, jednak my już naszego nie używamy. Młoda siedzieć już w nim nie chciała, wychylała się na wszystkie strony i mimo jego dużej stabilności bałam się, że kiedyś wypadnie.
2. Laktator Avent - może nie każdemu się przyda taki sprzęt, ale dla mnie był niezbędny. Pracował szybko i wydajnie, całkiem nieźle doił ;)
3. Woombie - czyli taki śpiworek dla dzieci z silnym odruchem Moro, nie najtańszy gadżet, ale bardzo nam się przydał przy problemach Małej z zasypianiem.
4. Do spania łóżeczko turystyczne. Tak, nie mamy tradycyjnego łóżeczka drewnianego. Jak kiedyś zobaczyłam, jak synek mojej kuzynki łupie główką w te szczebelki przez sen (mimo założonych ochraniaczy) to podjęłam decyzje, że kupimy turystyczne. I patrząc jak Mała potrafi czasem z rozpędu, stojąc w łóżeczku rzucić się do tyłu, dochodzę do wniosku, że w przypadku mojego dziecka to była dobra decyzja.
5. Wózek Jedo Fyn - nie jakiś fikuśny, dosyć duży, ale bardzo zwrotny, solidny wózek. Nie jest może super lekki, a po złożeniu stelaż ledwo mieści się do naszego Golfa, ale wózek jest funkcjonalny, ma dużą gondolę, świetną amortyzację, duży kosz na zakupy. Zresztą Jedo używamy tylko na spacery koło domu, gdy gdzieś jedziemy to zabieramy teraz spacerówkę Inglesina Trip, którą również bardzo polecam.
6. Maść Purelan Medela - niby pierdoła, ale uratowała moje sutki przed pożarciem :)
7. Nosidełko Tula - kupiłam jak mała skończyła 8 miesięcy i jestem bardzo zadowolona.
8. Inhalator nebulizator Philips family - niezastąpiony przy katarze u Małej - super sprzęt (na szczęście nie mieliśmy okazji sprawdzić przy grubszych infekcjach).
9. Farelka- niby byle jaki sprzęt nieznanej firmy a dzięki temu małej było w kąpieli zawsze cieplutko i przyjemnie :)

Największym kitem, który przychodzi mi do głowy był laktator ręczny Tommee Tippee. Kiepsko się składał i rozkładał do mycia (ahhh ile się nawyzywałam nad tą ich "harmonijką" - kto miał, wie o co chodzi), już nie mówiąc o tym, że żeby udoić pół szklanki mleka musiałam ślęczeć nad nim godzinę :/ Nie polecam!
Tak samo zresztą jak butelki "w kształcie piersi" tej samej firmy. Mała kompletnie nie chciała z nich pić, ale to pewnie indywidualna sprawa :)

czwartek, 17 lipca 2014

wiercidupka :)

Nie usiedzi w miejscu ani przez minutę, każda zabawka jest ciekawa przez góra pół minuty, jest ciągle w ruchu, nawet w nocy, a pozostawiona sama zasuwa czym prędzej ku mamie lub tacie... o kim mowa? Chyba wiadomo o kim ;) Tak, tak Mała od pewnego czasu ma etap wiercidupki, nawet moi rodzice stwierdzili, że jest naprawdę ruchliwa. Nie ma mowy żeby posiedziała i pobawiła się czymś dłużej. Ma dwa duże pudła z małymi zabawkami. Zabawa nimi wygląda tak, że wyrzuca wszystko ze środka, czasem zatrzyma jakiś przedmiot w łapkach na 20 sekund, ale zaraz potem rzuca go w kąt. Za kolejne 20 sekund nudzi jej się samo wyrzucanie i zaczyna wędrówkę po mieszkaniu w poszukiwaniu przygód. Idzie pogmerać przy sprzęcie mojego Męża (mówię "nie!"), idzie do szuflad pozaglądać i powyrzucać swoje ciuchy (po tym jak robi to któryś raz z rzędu mówię "nie"), idzie do kuchni pogrzebać przy śmietniku ("nie"), wędruje za mną do łazienki - chce się bawić szczotką do toalety ("nie" i "fuj")... uhhhh i tak cały dzień. Uwielbiam patrzeć gdy wędruje, gdy kombinuje, bo nie może czegoś dosięgnąć, czegoś otworzyć. Jak wystawia jęzorka z skupieniu i trudzi się nad zbrojeniem czegoś. Staje wszędzie, chodzi wzdłuż kanapy, gdy ma dobrą motywację (np. pilot na kanapie), niejednokrotnie kończy się to upadkiem i kontuzją (siniak lub guz).
Towarzystwo jest niezbędne. Mała nie lubi być sama, gdy wychodzę z pokoju w którym się bawi, natychmiast porzuca zabawkę i pędzi za mną. Nie daj Boże jeśli zamknę za sobą drzwi, wtedy siedzi pod nimi, dobija się i krzyczy na mnie :) Najlepsza zabawa to "siedzenie" z nami na kanapie. Wygląda to tak, że my siedzimy a ona się wspina po nas, po poduszkach i szaleje. Trzeba mieć wtedy dwie ręce i dwie nogi w pogotowiu, żeby ją asekurować, bo absolutnie nie patrzy gdzie upada :)
Nie tylko w dzień się wierci. To samo jest w nocy. Od jakiś 3 tygodni zaczęła w nocy się obracać na brzuch i tak sobie śpi. Wędruje po całym łóżku przez sen mimo tego, że śpi w śpiworku. Niejednokrotnie śpi poskręcana tak, że nie mogę po ciemku obczaić, gdzie jest głowa, a gdzie nogi.
To niesamowite jak matka potrafi być ciągle w stanie czuwania, jak robiąc coś, cały czas kątem oka umie zerkać na swoje przemieszczające się dziecię, to niesamowite jak taki standby potrafi zmęczyć. Po całym dniu takiego "nicnierobienia" jestem wykończona :) A wiem, że raczej spokojniej już nie będzie!

Z wieści smokowych to mamy pełen sukces, drugi już dzień i noc bez smoka za nami. Wieczorem zasnęła bez mlaskania więc chyba zaczyna zapominać :) Paradoksalnie mam wrażenie, że szybciej zasypia bez smoczka, kładę ją na brzuch i za chwilę dziewczyna odpada. Jutro planuję smoka spakować do pudełka z pamiątkami jako rzecz zupełnie nam zbędną. Dziecko mi dorasta, ehhh :)

środa, 16 lipca 2014

Żegnamy smoka!

Jakieś pół roku temu na którymś z kolei szczepieniu, spotkałam w przychodni mamę z trzema synkami. Najstarszy chłopiec miał 4 lata, młodszy ponad 2, a najmłodsza pociecha 2 miesiące. I wszyscy troje mieli w buzi smoczki. O ile najmłodszy faktycznie mógł go potrzebować, o tyle starsza dwójka, a zwłaszcza czterolatek wyglądali z tymi "dojkami" w buzi po prostu śmiesznie. Mama zaczęła się żalić, że nie może oduczyć starszaków od smoczka, ale jak tylko najmłodszemu wypadał smoczek, to od razu mu go pakowała do buzi, mimo że rozglądał się ciekawie dookoła i nawet nie zauważał jego braku. I tak sobie pomyślałam, że prawdopodobnie trzeci syn też za 2 lata będzie takim uzależnionym od smoczka starszakiem.
My też postanowiliśmy dać smoczka córce. Gdy była malutka, po porodzie, miała silny odruch ssania. Wiadomo, jest to potrzebne żeby pobudzić laktację, ale gdy wszystko pracowało już pełną parą, a ona dalej chciała "wisieć na cycku" 24h na dobę, powiedziałam dość. Dostała smoka raz, drugi i w końcu się przekonała. Gdy wiedziałam, że jest najedzona, a chce sobie tylko "podoić", gdy chciała iść spać, dostawała smoczka i lulu. Jednak to spotkanie z tą mamą w przychodni dało mi do myślenia i postawiłam sobie roczek za górną granicę czasu na oduczanie od smoczka. Wydaje mi się, że starsze dziecko nie ma już tak silnego poczucia ssania. Argument krzywych ząbków też nie jest bez znaczenia. Gdy Mała skończyła pół roku, zaczęłam ograniczać czas spędzany ze smokiem. Nie było dojenia, dla samego dojenia. Smoczek był potrzebny tylko do zasypiania, chwilę po zaśnięciu zabierałam jej go z buzi. Z czasem zaczęła sama go wypluwać. Jednak do całkowitego pożegnania ciągle nam było nie po drodze. A bo łatwiej w nocy zatkać buzię smokiem jak się budzi po raz dziesiąty, a matka nieprzytomna, a bo ząbkowanie itp.
Aż tu wczoraj, po powrocie z basenu, Mała była taka zmęczona, że pomyślałam, że na pewno zaśnie bez "cumelka". W zasadzie nie protestowała za bardzo. Trochę pomlaskała, było widać, że czegoś jej brakuje. Pilnowałam tylko żeby nie wkładała paluszków do buzi, żeby nie nauczyła się doić palucha w zastępstwie. Po tym sukcesie stwierdziłam, żę spróbujemy powiedzieć "żegnaj" wspomagaczom zasypiania. Myślałam, że w dzień będzie gorzej, ale poza niewielkim marudzeniem, i wkładaniem rąk do buzi, nie było tragedii. Wieczorem tylko zamarudziła "mniam mniam" ale padła zmęczona natłokiem wrażeń. Zobaczymy czy jutro będzie jeszcze pamiętać. Podobno dziecko oducza się w ciągu 2-3 dni, zobaczymy jak będzie u nas. Ale wiem, żę już się raczej nie ugnę, skoro wytrzymałyśmy pierwszy dzień, to chyba gorzej nie będzie. Trzymajcie kciukasy!

Z nowości to Mała chodzi przy kanapie :) coraz bliżej do tuptania, coraz bliżej "dorosłości"... ;)

wtorek, 15 lipca 2014

No i po weekendzie

Wizyta u dziadków się udała, pogoda nie była najgorsza więc udało się posiedzieć dużo na powietrzu, rozłożyłam małej kocyk na trawce i bawiła się zabawkami grzecznie :) Była zachwycona bo miała dużo chętnych do zabawy i noszenia, wystarczyło że podniosła ręce a już dziadek, babcia lub wujki leciały i brały ją na ręce. Oczywiście mała cwaniara wykorzystywała to skwapliwie. Dodatkowo okazało się, że całkiem nieźle zapamiętuje już przedmioty i czynności, które wyjątkowo jej się podobają. Na przykład dziadek w piątek pokazał jej jak się psika wodą z węża ogrodowego. Młoda była zachwycona, oczywiście wsadzała łapkę w strumień wody i potem ciekawsko oglądała swoje mokre paluszki. A w sobotę za każdym razem jak ktoś ją niósł koło węża ogrodowego to pokazywała na niego palcem i domagała się, żeby nim psikać. Wystarczy, że raz coś zobaczy i naśladuje to później. Potrafi otworzyć moją pomadkę ochronną i smarować sobie usta, próbuje ubrać sobie sama czapkę, zawiązać śliniak - śmiesznie wygląda gdy tak kombinuje z przedmiotami codziennego użytku ;) Dziadek pokazał jej, że można dotykać żyrandola w kuchni, więc teraz domaga się dotykania wszystkich wiszących lamp. A babcia nauczyła ją podnosić ręce do góry na pytanie "jaka będziesz duża?" :) rodzice z bratek poszli do lasy i nazbierali jagód, mama zrobiła jogurty jagodowe, pierogi z jagodami i bułki drożdżowe z jagodami. Mała też skubnęła z tego co nieco. Dodatkowo mama zagotowała małej do słoików jagódki z odrobiną cukru, będzie miała na zimę. Byliśmy też nad stawem karmić oswojone kaczki, Mała przeżywała, bo kaczuszki wyłaziły z wody i podchodziły naprawdę blisko. Obok stawu była zagroda z owcami, Młoda widziała pierwszy raz takie zwierzątka i nawiązała z nimi aktywny kontakt ;) one robiły "beeeeeee!" a ona na to "niee!". I tak sobie pogadali.
Także weekend był bardzo przyjemny, odpoczęłam trochę bo mała miała towarzystwo i nie oglądała się cały czas za mamą.Cieszę się, bo najwyraźniej przeszedł jej ten skok rozwojowy. Już nie marudzi dla samego marudzenia, znów jest bardzo pogodna. W dalszym ciągu nie boi się obcych, nie płacze, gdy ktoś kogo nie zna weźmie ją na ręce, śmieje się do wszystkich. Na razie nie widzę nowych zębów, może mamy chwilę spokoju :) Ze spaniem też się poprawiło. Z dnia na dzień odpuściła sobie jedzenie dwa razy w nocy. Teraz budzi się na jedzenie raz i to dopiero koło 5 więc nawet się wysypiamy. Bardzo mnie to cieszy, bo wiem, że to zdrowsze dla jej ząbków. Dziś znów jedziemy na basen, będzie radocha :)

czwartek, 10 lipca 2014

Nowości i plany na weekend :)

Mała rozwija się w zastraszającym tempie. Próbuję łapać chwile, pamiętać jaka jest każdego dnia, bo na drugi dzień jest już sprytniejsza, mniej niemowlęca :) To niesamowite jakie postępy robi dziecko w pierwszym roku życia. Od kluseczki leżącej bezwładnie, po całkiem rozumnego szkraba, stąpającego na własnych stópkach. Młoda doskonali stanie, zaczyna powoli się przemieszczać na stojąco wzdłuż kanapy, jeszcze widać, że nie czuje się pewnie ale pęd ku dorosłości pcha ją w kierunku tego ryzyka :) Całkiem nieźle za to idzie jej przechodzenie ze stania do siadania. Już nie upada na pupę z rozmachem, ale powolutku kuca i siada, często robi przysiady. Nóżki jej się już troszkę zmieniły. Nikną małe puchatkowe krągłości niemowlęce, nózie robią się coraz bardziej dziecięce. Już nie są takie mięciutkie, powoli rozwijają się mięśnie dzięki tym treningom i przysiadom :)
Oprócz umiejętności ruchowych, rozwija się też emocjonalnie i intelektualnie ta moja mała Córa. Jest bardzo towarzyska, lubi ludzi, nie chce zostawać sama ani na chwilę. Jak tylko zauważy, że nie widać nikogo w pobliżu to porzuca każdą, nawet ulubioną zabawkę i raczkuje w poszukiwaniu towarzystwa. Uwielbia stać przy wannie gdy mój Mąż się kąpie. Bardzo ją to śmieszy, piszczy na niego i śmieje się w głos. Nie lubi gdy zamykają się przed nią jakieś drzwi, zwłaszcza gdy mama za nimi niknie. Siedzi wtedy pod drzwiami, nawołuje i stuka łapkami. Potrafi pokazać pazurki, strzela focha gdy coś idzie nie po jej myśli, próbuje płaczem wymusić na nas pewne rzeczy. Staramy się podchodzić do tego spokojnie i nie pozwalamy na wszystko. Mała musi znać granice i wiedzieć, że pewnych rzeczy po prostu nie wolno (np bawić się kablami, pilotami, telefonami). Chcemy ją tego uczyć od małego, że niektóre rzeczy należą do taty lub do mamy i nie służą do zabawy. Zobaczymy jak nam wyjdzie :)

W końcu zważyłam Małą i okazuje się, że waży 9,4kg. Jej waga nie rośnie już zbyt szybko, za to mam wrażenie, że bardzo ją wyciągnęło na długość. Wysoka dziewczynka się z niej zrobiła. :)

Jutro zaczynamy z Młodą weekend, jedziemy do moich rodziców, tata dojedzie do nas w sobotę po pracy. Cieszę się i liczę na ładną pogodę. Mam nadzieję, że uda się jak najwięcej posiedzieć w ogródku. Żeby tylko nie padało to rozłożymy koc i będziemy się bawić na trawie :)

poniedziałek, 7 lipca 2014

basen

Jeszcze zanim Młoda się urodziła, postanowiliśmy z Mężem, że będziemy chcieli szybko przyzwyczajać ją do kąpieli w większych zbiornikach. Od połowy ciąży, jak tylko przestałam wymiotować, zaczęłam chodzić 2-3 razy w tygodniu na basen. Pozwoliło mi to złagodzić rwę kulszową, która trochę dokuczała mi w ciąży. Zawsze uwielbiałam pływać, a brzuch zapewniał dodatkową wyporność więc pluskało mi się świetnie. Wszyscy dookoła mówili mi, że złapię infekcję, że rozchoruję się, że po co mi to itp itd. Ale ja, po konsultacji z lekarzem spokojnie sobie pływałam :) Stwierdziliśmy z Mężem, że jak tylko to będzie możliwe, zaczniemy z Małą chodzić na basen. Mąż nie umie pływać, bo nikt go nie nauczył jak był mały i teraz niestety boi się wody :( Oczywiście wszędzie słyszeliśmy głosy że oszaleliśmy z tym basenem. Moja teściowa mało spazmów nie dostała jak usłyszała, że zamierzamy TAKIE MAŁE DZIECKO, do TAKIEJ BRUDNEJ WODY włożyć, w dodatku zimą. Szwagierka obstawiała, że Mała będzie łapać infekcję za infekcją. Ale ponownie po konsultacji z pediatrą postanowiliśmy spróbować. W dniu, w którym Córka skończyła 4 miesiące, poszliśmy pierwszy raz na basen. Myślałam, że będzie jej się podobać. A tu zonk - Mała włożona do dużej wody, w dodatku trochę chłodniejszej niż w domu (32-33stopnie) była przerażona i płakała. Jakoś minęło te pół godziny i zaczęłam się zastanawiać czy to ma sens, czy nie za wcześnie jeszcze. Ale tak sobie pomyślałam, że dam Małej szansę, pochodzimy chociaż miesiąc, że może potrzebuje czasu. Tydzień później nie było wiele lepiej, ale kolejny tydzień przyniósł przełom. Nie tylko już nie płakała, ale na jej buzi zagościł nieśmiały uśmiech. Od tamtej pory minęło ponad 6 miesięcy, a my nadal chodzimy na basen co tydzień. W tym czasie mieliśmy 1 katar, nie związany z basenem, bez gorączki zresztą więc basenu nie opuściliśmy. Dbam zawsze żeby Mała miała po basenie wysuszone uszy i włosy, żeby miała choćby cienką czapeczkę na główce. I jak dotąd jest zdrowiutka jak ryba. I tak samo pływa. Śmiejemy się z niej że to nasza mała Otylia. Jak widzi, że jesteśmy w szatni basenowej to cieszy się jak szalona. Buzia uśmiechnięta od ucha do ucha, tyłek podskakuje z radości, aż ją otrzepuje co chwilę z nadmiaru emocji. W basenie to samo, uwielbia skoki do wody z brzegu basenu, zjeżdżanie z plastikowej zjeżdżalni do wody, pływanie w rzeczce. Mając na rękach dmuchane rękawki potrafi już chwilę utrzymać się sama na wodzie, macha nóżkami i rączkami. Nie ma w sobie za grosz lęku przed wodą, aż miło na nią popatrzeć, taką przyjemność sprawiają jej te zajęcia. Pani prowadząca śpiewa piosenki, ma różne zabawki i akcesoria, nigdy się nie nudzimy i te pół godziny w wodzie mija nam w oka mgnieniu. Wydaje mi się, że warto przyłożyć się do wyboru fajnych zajęć i cztystego, bezpiecznego miejsca dla malucha. W naszym ośrodku (w Krakowie) są przewijaki dla maluchów w szatni i mały basenik (na raz kąpie się max 4 dzieci z mami) z wodą w temp 32-33 stopnie :) Każdemu z czystym sumieniem polecam takie atrakcje :)

piątek, 4 lipca 2014

dreszcze :)

Nasza Córa charakterystycznie reaguje na niektóre wydawałoby się małe zdarzenia. Gdy czegoś się boi dotknąć (np. do niedawna balonu) albo gdy się podekscytuje np. spotkaniem z pieskiem, lub pogłaskaniem kwiatka, przechodzi ją dreszcz. I to nie byle jaki, otrzepuje ją jak w febrze. Nie wiedzieliśmy dlaczego tak się dzieje, martwiliśmy się, czy wszystko z nią w porządku. Wiadomo przecież, że z tak małym dzieckiem nigdy nic nie wiadomo. Czasami małe objawy świadczą o poważnych zaburzeniach. Byliśmy więc u lekarza skonsultować tą dziwną przypadłość. Pani doktor zbadała Małą, chciała zaobserwować taki dreszcz, żeby zobaczyć jak to wygląda i móc ocenić, czy to coś poważnego. A tu jak na złość Młoda spokojniutka i potulna. Tak było do czasu aż Pani doktor wyciągnęła Misia, który wydawał terkoczące odgłosy, świecił i ruszał brzuszkiem. Mała tak bardzo chciała go dosięgnąć... w momencie gdy jej paluszki dotknęły zabawki, otrzepało ją tak, że hej. Okazało się, że ta jej "dolegliwość" to nic groźnego. Podobno rozwój intelektualny mojego dziecka wyprzedza emocjonalny i w ten sposób pozbywa się nadmiaru emocji i energii :) Lekarka stwierdziła, że z czasem to się wszystko wyrówna, a objaw ustąpi. Do tego czasu mamy podawać witaminę B6 no i syrop z malin i melisy od benedyktynów :) Ciekawa jestem, czy to takie wyjątkowe, czy więcej dzieci tak ma?

czwartek, 3 lipca 2014

10 miesięcy i rocznica :)

Ostatnio na nic nie mam czasu, ciągle gdzieś gonię i biegam. A tu małymi kroczkami, podstępnie moje dziecko dorasta :) dziś stuknęło Małej 10 miesięcy a nam 4 lata ślubu. Oto charakterystyka mojego 10 miesięcznego Szkraba:
- waży.... nie wiem ile ale jutro postaram się zważyć :)
- nosi ubrania w rozmiarze 80 przeważnie, mieści się jeszcze w kilka 74, a bodziaki nosi na 12-18 miesięcy,
- ma 6 ząbków (wszystkie jedynki i górne dwójki),
- staje wszędzie, tam gdzie można i nie można, w związku z tym dostała swoje pierwsze "dorosłe" buty w rozmiarze 19 (różowe trampki Lemingo),
- raczkuje jak torpeda, próbuje chodzić na czworakach ale jeszcze średnio jej to idzie
- potrafi manipulować małymi przedmiotami (np. jak znajdzie okruszek na ziemi to bierze go w palce, ogląda, a później... zjada :/)
-oprócz funkcji destrukcyjnych (burzenie, wywalanie, targanie) zaczęła przejawiać zdolności naprawcze (układanie, wkładanie do pojemnika)
- mówi "mama", "tata", "mniam", "baba" i "papa", zaczyna rozumieć znaczenie tych słów,
- gdy pytam "gdzie jest...?" to patrzy w odpowiednie miejsca. Wie co oznaczają niektóre słowa np. piesek, kalendarz, kwiatuszek, tata, mama, gdy mówię "popatrz" i wskazuję palcem na coś to patrzy we właściwym kierunku,
- pokazuje charakterek - gdy mówię, że czegoś nie może, potrafi się awanturować,
- nadal wkłada wszystko do buzi,
- na śniadanie i kolację je kaszki,  (na śniadanie ok 150ml, na kolację 180-200ml) najbardziej lubi bananową, kaszkę z lipą na dobranoc i mleczną kaszkę mannę bez cukru.
- na obiad zjada 150-170, nadal nie jest jakąś entuzjastką zupek, chociaż są takie, które w miarę nam idą np buraczkowa :) niestety zupki nadal muszę dosyć miksować :/
- deserek to zazwyczaj owoce ze słoiczka lub lekko obgotowane przeze mnie zagęszczone kleikiem kukurydzianym lub ryżowym,
- przekąski to ciasteczka, biszkopty, chlebek, banan itp
- Mała lubi plac zabaw (huśtawka, zjeżdżalnia i karuzela), psy, ptaki, dzieci, basen, wycieczki autobusem, zaczepianie obcych
- ulubione zabawki to: durszlak z łyżkami, balon, pudełko po patyczkach higienicznych, klucze, sorter garnuszek i piramida z kółek i wszelkie niedozwolone przedmioty (pilot, komórka)
- ulubione zabawy to: podrzucanie, łaskotanie, grzebanie w szufladach, uwieszanie się na kieszeniach od łóżka i wywalanie z nich zawartości, ściąganie wszystkiego, co tylko da się dosięgnąć na podłogę, grzebanie w kablach, zabawa kapciami.
- aktualne problemy na tapecie: problemy z zasypianiem w dzień, jedzenie i pobudki w nocy, smoczek dawany do spania (a już chciałabym żebyśmy go całkiem pożegnali), wysoka "awaryjność" - mimo oczu dookoła głowy, ciągle gdzieś się obija i przewraca :)

Ogólnie Mała jest pogodnym, wesołym dzieckiem, uśmiechającym się do obcych, nie bojącym się nowych miejsc i sytuacji. Nie potrzeba wiele żeby ją rozweselić, ale przyciągnięcie jej uwagi na dłużej to nie lada wyzwanie, gdyż szybko się nudzi. Wielkimi krokami zbliża się roczek i już powoli zaczynam kminić jak go spędzimy :)

Poza tym dziś mija nasza 4 rocznica ślubu. Nie jesteśmy idealnym małżeństwem, mamy wzloty i upadki (ostatnimi czasy więcej tych drugich niestety) ale dajemy radę. Mam nadzieję, że przed nami jeszcze wiele takich rocznic i że następną spędzimy we własnym domku. Czego nam życzę na kolejne lata? Dużo miłości, cierpliwości, szacunku i zrozumienia bo czasem po trochu wszystkiego nam brakuje. No i troszkę więcej czasu tylko dla siebie. Rocznicowy wieczór spędzimy we dwoje przy lampce winka :)


środa, 2 lipca 2014

szósty ząbek :)

Tylko się pochwalę, że mamy szóstego już ząbka. Wczoraj świat ujrzała piękna, biała, górna, lewa dwójka :) może będzie kilka dni oddechu przed następnym?