czwartek, 6 listopada 2014

pobyt w szpitalu i jak do tego doszło?

Tak jak pisałam spędziłyśmy z Młodą upojny tydzień w szpitalu. W piątek 24 października myślałam, że antybiotyk jeszcze nie zdążył zadziałać. Młoda była osłabiona, miała stany podgorączkowe i problemy z jedzeniem. W sobotę postanowiłam pobrać jej krew do badań, żeby sprawdzić co w trawie piszczy. Wyniki były nadzwyczaj dobre, CRP niskie, morfologia bez zastrzeżeń, co mnie trochę uspokoiło. W niedzielę mieliśmy ostatni i 5 (!) dzień przyjmowania antybiotyku a poprawy nie było, więc stwierdziłam, że coś musi być nie tak. Młodą łapały straszne napady kaszlu, zjadała tylko symboliczne ilości jedzenia i to na wcisk, stwierdziłam, że nie ma na co czekać - jedziemy na ostry dyżur. Myślałam, że dostaniemy nowy antybiotyk, skoro tamten wyraźnie nie zadziałał i wrócimy do domu. Jednak po osłuchaniu i zdjęciu rtg płuc usłyszeliśmy, że Młoda ma zapalenie płuc, zapalenie gardła i migdałków i zapalenie oskrzeli z cechami obturacji :/ No i wiąże się to z hospitalizacją. Zdrętwieliśmy. Mąż został z Młodą w szpitalu a ja ekspresem pojechałam do domu spakować nas, nie miałam nic ze sobą... wpadłam do domu i jak oszalała biegałam i wrzucałam wszystko do torby. Mała w tym czasie miała założony wenflon, pobraną krew do badań. Była bardzo dzielna i nie płakała nawet. No i tak od niedzieli zaczęły się nasze wczasy szpitalne. Muszę pochwalić moją córeczkę kochaną, że była naprawdę bardzo odważna, znosiła wszystkie zabiegi bardzo dzielnie, chociaż czasem nie obyło się bez kilku łez to i tak wszyscy ją chwalili. Za każdym razem biła sobie później brawo :) Zaprzyjaźniła się z Paniami pielęgniarkami na oddziale, chodziła do ich dyżurki "pokukać" co tam mają ciekawego, dała nawet buzi Pani ordynator (lizuska). Z każdym dniem było coraz lepiej, po 2 dniach zniknęły napady kaszlu, po 3 katar. Dostawała 3 razy na dobę antybiotyk Taromentin dożylnie, 3 razy wziewy z Ventolinu (steryd), 2 razy dziennie inhalacja 3% NaCl, później odśluzowywanie (okropne!), 2 razy dziennie krople do noska - nie pamiętam nazwy ale takie z antybiotykiem. Najgorzej znosiła odśluzowywanie, czemu wcale się nie dziwie, wszystkie dzieci przy tym darły się wniebogłosy. Bo przecież wkładanie rureczki do nosa, nosogardzieli i gardła i odciąganie zalegającej wydzieliny nie jest niczym przyjemnym. Ale trzeba przyznać, że pomagało. Poza tym pobyt w szpitalu to nieustanne zabawianie Młodej. Musiałam być w 100% uważna, żeby nie zleciała z łóżka (głównie bawiła się na moim w dzień), czegoś sobie nie zrobiła. Dużo lepiej znosiły zamkniecie w sali malutkie dzieci, które spały większość czasu w łóżeczkach i nie potrzebowały nieustannych wrażeń. Mała to wulkan energii i gdy tylko siły zaczęły wracać, miałam wrażenie, że rozniesie mnie, łóżko, salę i wszystkich dookoła. Co ja nie wymyślałam, żeby ją zająć czymś. Czytanie książek, zabawy miśkami, robienie czapek z gazet, to wszystko było niczym, gdyż Młoda chciała chodzić. I jak widziała, że wyciągam jej buty i jej zakładam to aż skakała z radości. Niestety spacery po korytarzu ograniczałyśmy do minimum, żeby nie złapać jakiejś biegunki lub innego dziadostwa panującego na oddziale :( Łatwo nie było, ale udało się i w niedzielę, 2 listopada zostałyśmy wypuszczone do domku. Jeszcze do dziś podaję Młodej antybiotyk Amoksiklav. Wczoraj byłyśmy na kontroli. Wygląda na to, że jest czysto chociaż Mała ma dalej różowe łuki podniebienne. Ale może tak ma fizjologicznie - tak stwierdziła nasza pani doktor. W każdym razie energii ma dużo, jest znów moim kochanym Bąblem. Co się zmieniło? Zrobiła się bardziej przytulaśna, jeszcze częściej przychodzi dać buzi i się przytulić :) No i druga rzecz, wpada w czarną rozpacz jak się jej czegoś nie pozwala. Nie wiem czy to ma do końca związek ze szpitalem, czy po prostu rozpoczął się jakiś nowy etap rozwoju, ale gdy jej mówię, że czegoś nie wolno to rzuca rzeczami krzycząc płaczliwym głosem "bach! bach!" i zaczyna płakać, łzy jak grochy lecą. Nie wiem czy to normalne? Nie ustępuję jej, musi znać jakieś granice, czekam aż sama się uspokoi. Wracając do pobytu w szpitalu to muszę napisać, że warunki mnie zaskoczyły pozytywnie, spodziewałam się, że będę musiała nocować na podłodze albo koczować na krześle. Nic podobnego. Za 15 zł za dobę dostałam łóżko szpitalne z pościelą, dostęp do łazienki, toalety, prysznica, kuchni. Nie było źle. Personel też muszę pochwalić. Wiadomo, że trafiają się różne osoby, jednakże od każdego można było uzyskać pomoc, Panie pielegniarki uśmiechnięte, życzliwe dla maluchów, lekarki uważne i zaangażowane. Nie było problemu z uzyskaniem informacji o stanie zdrowia córeczki, leczenie było skuteczne, a to najważniejsze :) Dziś mamy pozwolenie na pierwszy krótki spacer :) Już się nie możemy doczekać, Młoda też się ucieszy, bo ewidentnie nudzi jej się w domu... następnym razem napiszę podsumowanie 14 miesięcy, bo niepostrzeżenie 3 listopada upłynął nam kolejny miesiąc życia, trochę nowych umiejętności mamy :)

6 komentarzy:

  1. Cieszę się, że już wychodzicie na prostą. A jeśli można wiedzieć, to który to szpital?
    Franek też się wścieka jak mu się na coś nie pozwala i zauważyłam, że inne dzieci w naszej grupie na zajęciach też tak mają więc to chyba taki etap :) Życzę zdrówka Malutkiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szpital Narutowicza w Krakowie, jeśli już trzeba iść do szpitala, to ten naprawdę wychodzi naprzeciw rodzicom :) no takie te nasze dzieciaki zadziorne się robią, ale to dobrze, że pokazują pazurki, oby tylko nie drapały ;)

      Usuń
    2. W tym szpitalu urodziłam Franka i też byłam bardzo zadowolona :) Córeczkę też zamierzam tam urodzić :)

      Usuń
    3. Ja rodziłam w MSW na Galla, ale teraz już tam nie ma porodówki, pewnie z drugim też w Narutowiczu wyląduję :)

      Usuń
  2. To dobrze, ze juz lepiej i Corcia dochodzi do siebie :-) Oby juz bylo tylko lepiej zdrowka zycze!

    OdpowiedzUsuń